Gothic III - prologuł i rozdział I

Postanowiłem dać kolejną część Gothica w częściach. Dlaczego? Pisanie zajmie mi jeszcze sporo czasu, a chciałbym zadowolić tych, którym podobały się poprzednie części :)

OGÓLNY PROLOGUŁ

Nad Khurinis znowu wzeszło to cholerne słońce. Grzało jak diabli, prości farmerzy, zapoceni niczym tuczniki goniące ostatnią kostkę cukru na ziemi, załatwiali swoje proste sprawy, konieczne do prostego życia na prostej farmie. Czyli kupowali proste artykuły spożywcze, oczywiście te z przeceny (najczęściej po skończonym terminie przydatności, sprytnie przebitym na dodatkowy rok albo i więcej), prostą wodę i proste żarło dla owiec, ażeby z głodu nie pozdychały, bo wtedy nie będzie ani wełny, ani mleka, ani ubrań, a co za tym idzie – nie będzie kasy. Ale to nie ma znaczenia. Po bazarze przechadzał się właśnie Bezimienny, gdy nagle facet w podartych spodniach do kostek i wymiętoszonej watówce, z niesamowitą prędkością biegł w jego kierunku, z gumofilcami o 7 numerów za dużych na nogach, w ręku ściskając rulon papieru.
- To nie do ciebie! – rzekł koleś, po czym pobiegł do Górnego Miasta. Jak nietrudno przewidzieć – strażnicy natychmiast go zrzucili ze schodów. Facet cicho zaklął, ta wiadomość (zaadresowana do Lorda Hogana) była super-hiper-arcyważna-nieodwołalnie-zapieczętowana.
- Eeech… dobra, masz ty, nie chcą wiadomości to nie… - powiedział i podał rulonik naszemu bohaterowi
- Yyy, a co to jest? – spytał Bezimienny, otwierając kartkę i obracając tak i owak… nie umiał za dobrze czytać
- No jak to co – kartka!
- Ale mi chodzi o to, co jest na kartce! – rzekł nasz bohater
- Literki są… - odparł posłaniec
- To wiem, ale w jakie wyrazy się układają? – zaczaił chytrze Bezimienny
- Co, że niby ja nie umiem czytać?! – obruszył się natychmiast facet – umiem czytać! Tylko!... tylko... nie mam czasu! Żegnam! – gość odwrócił się dumnie, splunął i szybko poszedł w kierunku bramy, gdzie dwaj strażnicy właśnie walczyli z kilkoma fanatykami z sekty
Nasz bohater poszedł więc do domu… no, powiedzmy pseudo-budynku mieszkalnego Svetrasa i Rybałta. Te małe, drewniane cuś stało sobie niewinnie na końcu portu, konkretniej w części, która była wręcz przesiąknięta biedą, mrocznością, złem i stałym, największym w Khurinis zagrożeniem ze strony tsunami. Zapukał do drzw… kawałka drewna z gwoździami powbijanymi odwrotną stroną, niż je się zazwyczaj przybija.
- Cholera jasna! Puka ktoś! Rybałt idź otwórz!
- Ja teraz nie mogę, prasuję ci szatę!
- Eeech…– Svetras w samej bieliźnie (w serduszka) otworzył deskę służącą za drzwi – O!... Ee... – zmienił wyraz twarzy i ton głosu na urzędowy – Czym mogę służyć me dziecko?
- No! Widzisz, otóż o to się mi rozchodzi! – rzekł Bezimienny i zaczął wymachiwać listem, chcąc podkreślić swe słowa
- Nie wymachuj tak tym listem! – odrzekł Svetras – i natychmiast mi go pokaż!
Mag otworzył pieczęć zrobioną z kawałka plasteliny, przejechał wzrokiem po tekście napisanym niesamowicie koślawym, niekształtnym, krzywym, prawie nieczytelnym pismem i odczytał na głos:
- „Lurdzie Hogunie! Chcem ciem oszczec rze jak się nie podpurzuntkujesz do mojich rzundań to byndzie kruchu z cołym kurinis! A łotu moje rzundania kolejnu toczki dwa pary wydeł j armija srolodynóf. Pudpisono – AKYL-L. PE ES: OKSYDACYJNODEKARBOKSYLACJOSOPIROGRONIANIUM!” – tuż po wypowiedzeniu ostatniego słowa-zaklęcia Akil-la, niebo zaszło krwistoczerwonymi chmurami, itp., itd.
- Cholera, co jest?! – wrzasnął nasz bohater
- NADSZEDŁ MOMENT PRZEZNACZENIA! APOKALIPSA! SĄD BOŻY! – krzyczeli obywatele, bezładnie i w panice biegając tam i z powrotem, kładąc się na ziemi i zakrywając głowy rękami
- Idioci! To jeszcze nie koniec świata! – starał się uspokoić mieszkańców Svetras – Mam nadzieję… - mruknął do siebie - to tylko… - zaczął i wtedy pojawiły się… kłęby czarnego dymu.
- Ha! Coś ty znów odwalił?! – zapytał Sardas
- Nic! To on! – Bezimienny wskazał palcem na maga wody
- Nieprawda! Ja nic nie zrobiłem! – bronił się Svetras
- A właśnie, że tak! – krzyknął nasz bohater
- Cicho! Głupszemu trzeba ustąpić! – osądził Sardas – właśnie opracowałem nową technologię, wynalazek mój nazwałem bombą atomową… muaaaahahahahahahaaaa…
- Eee, że co? – spytał Bezimienny. Chmury zniknęły.
- Bomba atomowa! Nie wiesz co to jest? – wyciągnął z szaty soczystego maślaka –O to, to jest bomba atomowa!
- A jak działa? – rzekł nasz bohater, oglądając grzybka tak i owak
- W sumie to jest to, co powstało po bombie atomowej… po jej wybuchu… grzybek… muahahahahahahaaa…
- To ja już pójdę, muszę odebrać kalesony z pralni… – powiedział Svetras, ale Sardas zatrzymał go ręką
- Nigdzie nie pójdziesz, jesteś nam potrzebny!
- Do czego? – zapytał Bezimienny
Nekromanta spojrzał na niego zdziwiony.
- Mhm, no nie wiem do czego… dobra idź już, a z tobą muszę porozmawiać i to poważnie! Muahahahahaha… - zaśmiał się (oczywiście złowieszczo) Sardas. Nasz bohater przestał zwracać na to uwagę.
- No to mów!
- Badałem swoje DNA… muahahahahaha… jestem twoim ojcem!
- ŻE CO?! – Bezimienny zbaraniał
- To co słyszałeś! Wiem dobrze o planach Akil-la, dlatego postanowiłem, że powezmę (i takowo powziąłem) pewne postanowienie. On nie żartuje, zniszczy całe Khurinis! Ale my się stąd wydostaniemy! Muaaaaaaaaaahahahahahahahaaaaa!!!
- Niby jak?! Eee, ojcze?
„Wolę nie myśleć, kto jest moją matką” – pomyślał nasz bohater
Sardas się wzruszył.
- Oooch, muahahaha… nigdy się tak muahahahahaha… nie wzruszyłem! Ale do rzeczy! Musimy stąd wyjechać albo wypłynąć!
- Dokąd?
- Jak to dokąd… nie wiesz dokąd?... TY CHCESZ MI POWIEDZIEĆ, ŻE NIE WIESZ DOKĄD?! Nic nie szkodzi! – powiedział nekromanta – ja wiem dokąd! Wyruszymy wraz z Jego, Miltentegesem, Dornem, tymi cwelami magami wody, ognia, gnoju, ziemi, Korą Angara…
- Zaraz, zaraz! Kora Angara?! To ten strażnik z bagien! – Bezimienny z lubością zaczął przypominać sobie fazy po każdym wypalony skręcie
- Dokładnie, po upadku bariery… nie ważne, tak czy owak – przeżył! Do tego weźmiemy jeszcze tą laskę z Czerwonej Lampy… muahahahahahaha…
- Kiedy wyruszamy?
- Jak tylko wzejdzie słońce dnia siódmego, wypatruj mnie u boku swego! Czyli dziś za godzinę! – rzekł Sardas i rozpłynął się w powietrzu, roztaczając zapach zgniłych jaj i spalin benzynowych
- Sardas? Sardas?! – krzyczał Bezimienny, próbując wymacać maga rękami, ale nikogo nie znalazł
Dokładnie za godzinę cała piątka… nie, zaraz, 2, 4… dobrze, piątka, nie wliczając magów i panienki, czekała przy skradzionym okręcie sraladynów, który to robole wybudowały na rozkaz wielmożnego Lorda Hogana.
- Nie mamy pilota! – Sardas walnął się w czoło
- Ja mogę prowadzić! – Jego wszedł na pokład i odpalił silnik
- Nie wiem czy to dobry pomysł… ale niech będzie! Panie przodem, muahahahaha… - rzekł nekromanta do magów
- Ależ nie, najpierw ludzie upośledzeni! – odpowiedział jeden z magów wody, Rioriorirdiririan.
- Tak jest, Rioro… Rioryr… magu, wchodź zatem!
- Nie ma mowy, jestem człowiekiem kulturalnym – pierwsi niech wejdą niepełnosprawni!
- Dajcie spokój! – Bezimienny przewrócił oczami – wchodzicie czy nie? Możemy płynąć bez was, nie ma sprawy! I niech ktoś wniesie Kora Angara – dawny strażnik świątyni leżał nieprzytomny, chichocząc pod nosem, naćpany jak zwykle przed większą wyprawą
Magowie zaczęli naradę przyciszonymi głosami, co chwila unosząc palce w geście podawania silnych argumentów. W końcu wystąpił Prorokar:
- Zostajemy!
- I dobrze!!! Akil-l rozwali ten wasz klasztor na kawałki, muaaaaaahahahahahahahaaa!!! – zaśmiał się demonicznie Sardas
- No to wsiadamy! – bez większych kłótni na okręt wsiadła reszta załogi (prócz magów).
- Zapiąć pasyyyy, odpływaaamyyy!! – wrzasnął stary cwaniak, drań, złodziej, spryciarz i oszust Jego
- Zamknij się, pajacu… muahaha… - mruknął Sardas
Nikt jednak nie zauważył, jak magowie podpięli kilka małych łódek do ich wielkiego statku…

ROZDZIAŁ I – BEGINININININNNNNGGGGGG…. MUAAHAHAHA… (i wiadomo, kto tu będzie najważniejszy)

Po dniu, czy może dwóch… a może to był tydzień? Tak czy owak – po niedługim czasie Jego dopłynął do jakiegoś bliżej niezidentyfikowanego brzegu. Wyrzucił kotwicę, co nie było potrzebne, biorąc pod uwagę, iż statek zatrzymał się automatycznie na skałach, roztrzaskując cały spód. Gdy wszyscy wysiedli, okręt zatonął.
- No! A więc teraz mua… zaraz! Co WY tu robicie?! – wrzasnął Sardas na widok magów
- Nic, nic… my już pójdziemy! – odpowiedział mag wody Mikstur
- A ja zostaję! – krzyknął Miltenteges
- Zdrajco! Niech cię gniew Vinosa sięgnie! – pogroził jakiś mag ognia, zapewne ten najważniejszy z najważniejszych
- Gdzie jesteśmy? – spytał Dorn kapitana
Jego rozejrzał się i podrapał po głowie, zsypując z niej coś przypominającego łupież, tyle, że z zieloną ropą.
- Nie mam pojęcia!
- Chyba dopłynęliśmy na Martynę! Muaaaahahahahahahahaa! – odparł wiadomo kto
- Możliwe. To dokąd mamy iść? – spytał Bezimienny
- Gdzieś niedaleko powinna być słoneczna Aerderea! Dzwonił do mnie tamtejszy barman… a może to był burmistrz? Podobnież napadli ich orkowie muahahahahahahahahahaaa!!!
- No to idziemy! - rzekł nasz bohater
- Ale zaraz! Poczekajcie no moment! Wczoraj stała się rzecz straszna, albowiem słońce zaszło na wschodzie!
- To straszne! – rzekł poruszony do głębi Bezimienny
- Owszem! Dlatego musimy trzymać się razem! Muaaaaaaaaaahahahahahahaha!!! A teraz – do Aerdereiiiiiiiiii! – rzekł idiotycznym tonem stary, przebiegły nekromanta
Po paru sekundach dotarli na miejsce.
- Hmm, myślałem, że Aerderea jest dalej od brzegu, muahaha… ale widocznie się omyliłem! Każdy nekromanta ma prawo do błędu, muaaaahahahahahahahahaaaa!!! – Sardas spojrzał swoimi sokolimi, prawie ślepymi oczami bez źrenic – Taak! Widzę jak się zarzynają! Tryska krew i wszędzie leżą flaki, muahahahahahahaha!!
- Zaatakujmy orków, proszę proszę proszę proszę!!! – skakał Dorn wywijając swoim zardzewiałym, ponad-dwumetrowym toporem, który nabył w bardzo, ale to bardzo korzystnej cenie na rynku od nielegalnego handlarza stęchłym pieczywem
- Durniu! I tak musimy to zrobić! – odpowiedział nekromanta i wszyscy ruszyli bezładnie (przepychając się) prosto w skupisko orków

Bezimienny zabijał uderzeniami (na cięcia nie było szans) orków zaśniedziałym sztyletem, sprytnie podrobionym przez kowala Karada na „Zabijacza orków i orczyń” (w skrócie „ZOO”), Jego rżnął swym starym, dobrym, złamanym nożem, Miltenteges rzucał ogniem, co chwilę dmuchając na poparzoną dłoń, a Dorn machał toporem niczym cepem, zabijając mniej więcej tyle samo orków co mieszkańców Aerderei. A Sardas… no właśnie. O nim później. Kiedy już stosy wnętrzności nanomózgich istot (i mieszkańców) pokładały się po całej Aerderei, cała czwórka usiadła przy ognisku, we wtórze wiwatujących butowników, Bezimienny zauważył brak nekromanty.
- Gdzie jest Sardas i ten babsztyl? – odpowiedziała mu grobowa cisza – GDZIE JEST SARDAS I BABA?! – powtórzył głośniej i groźniej, nikt jednak nie odparł – POWTARZAM OSTATNI RAZ – GDZIE…
- Cicho, nikt nie jest głuchy! – rzekł stary cwaniak Jego – Skąd niby ktokolwiek ma to wiedzieć?
- A właściwie to po co oni nam tu? – zapytał Miltenteges – Jak ten stary nekromanta będzie coś chciał, to się pojawi!
- Otóż to i tak ono i jest i było i będzie i w ogóle i ten! – dołożył Dorn
- A ja ich poszukam! – orzekł Bezimienny – Bądź co bądź Sardas to mój oj… oj! OOOJ!!! MOJA NOGA! – w akcie desperacji upadł, trzymając się za nogę
- Co jest?! – krzyknął Jego, podbiegając do naszego bohatera
- Eech, nic, nic. Już w porządku, po prostu dostałem kamieniem od jednego z orków.
- Mogę spojrzeć? – spytał Miltenteges z fachową miną, przygotowując się do pomiaru pulsu i sprawdzenia wydolności nerek poprzez spirometrię odmózgowo-tętniczą
- Lepiej nie! Nic mi nie jest! – szybko powiedział Bezimienny, jeśli chodzi o tego maga, to lekarzem, a w szczególności ginekologiem był niezbyt dobrym
- Jak sobie chcesz! Ale żebyś mnie nie prosił o pomoc! – odparł z oburzoną miną mag ognia, chowając zestaw „Mały chirurg” za pazuchę
- Jasne, jasne… noc się zbliża, idę spać! – nasz bohater, może z braku łóżka, a może z przyzwyczajenia położył się na poboczu i w dwie sekundy usnął
Śnił mu się Sardas siedzący na tronie w zimowej krainie pokrytej śniegiem i lodowatym lodem. Wokół krzątały się szkielety z miotłami i lasencja z patelnią, usługując nekromancie. Ten zaśmiał się demonicznie i rzekł wprost do Bezimiennego:
- HAHA! NIGDY MNIE NIE ODNAJDZIESZ! Ale znajdź mnie, bo ja się boję tych golemów, nie wiem, jak się tu znalazłem! – barwa tonu nekromanty zmieniła się szybko niczym pogoda na równiku
Gdy nadszedł ranek, słońce znowu wypalało niemiłosiernie skórę ludziom na tyle bezmyślnym, by wychodzić z domu. Tym typem człowieka był też Bezimienny, którego na pół stopiony mózg uodpornił się na wszelkie udary i promienie ultrafioletowe. Zobaczył w pobliżu sklep z wodą, wódą i wódką, czyli po prostu taki jeden z pierwszych sklepów WWW. Pogrzebał w kieszeniach i z trudem wydobył jakieś drobniaki. Starczyło mu na setkę najpaskudniejszego, najmocniejszego i najbardziej walącego w łeb trunku na świecie, o złowieszczej nazwie „Nalewka wódkowa”. Przeczytał skład.
- Mhm, wódka, siarka, wódka, nieoczyszczony spirytus, wódka, trucizna z miecza asasasyna. Chyba nic mi nie będzie – rzekł i potężnym haustem wlał całość do ust. Od razu pożałował swojej decyzji. Po opróżnieniu studni z wody i zakąszeniu pięcioma skradzionymi bochenkami świeżego, czerstwego chleba pomyślał, że przydałaby się jakaś mapka. Poszedł więc do burmistrza.
- Dobry dzień, panie burmistrzu w fartuszku! – przywitał go, widząc, iż burmistrz ma na sobie fartuch
- W istocie, dzień jest piękny jak nigdy wcześniej – rzekł tłusty burmistrz z pompatyczną miną, siedząc na krześle trzeszczącym niebezpiecznie pod przyjmowanym ciężarem – czy zechcesz porozmawiać ze mną o sensie egzystencji i celach, które należy w życiu osiągnąć by po jego spełnieniu zaznać spokoju? Memento Mori, marna istoto!
- Eee?... Nie! Chcę mapę!
- Nie odparłeś na zadaną przeze mnie kwestię. Nie zapominaj, że zasadniczo to ja jestem właścicielem i władcą Aerdereri, pięknego miasta położonego generalnie w samym środku Martyny. Mamy najlepiej rozwiniętą gospodarkę morską na świecie… ale dość o tym. Powiedz zatem – czy myślałeś kiedykolwiek, iż twa egzystencja pochłonęła żywot tylu niewinnych istot?
Nasz bohater miał dosyć.
- MAPĘ CHCĘ! Mam w dupie swoją egzystencję!
- Masz ją w dupie, ale w jakim sensie? Czy chcesz mnie przez to obrazić, czy może próbujesz mi przekazać za pomocą metafory, iż twoja egzystencja ogranicza się do odbytu? Ale właśnie, być może chodzi ci o to, iż od bytu nie da się uciec, chyba że poprzez popełnienie odebrania sobie egzystencji, potocznie zwanego samobójstwem?
Bezimienny miał już naprawdę dosyć.
- Dobra panie magistrze. Jeśli nie otrzymam prostej odpowiedzi na proste pytanie, to odejdę. CZY MASZ MAPĘ?
- Mam! I nie wydzieraj się, ślepoto! Sanepid był, nie mogłem mówić inaczej – wyjaśnił burmistrz, pokazując na trzy stare, pomarszczone baby z ważnymi minami, w moherowych beretach i z wsiarskimi torebkami pod pachami, prowadzone przez szyderczo uśmiechniętego butownika wprost do jaskini pełnej popełzaczów – Trzymaj! – rzekł władca Aerderei i podał zwinięty rulonik naszemu bohaterowi
- Mhm, mapa jest w porządku, tylko czemu tu na samym dole jest obszar nazwany „NIEWIADOMOCOTUJEST”?
- Bo nie wiemy, co tam jest… ale chyba jakieś świątynie. Przechodził tędy jeden z asasasynów, jak on się nazywał… Ahmed albo Saddam? Nieważne!
- Gdzie mam się teraz udać? – spytał Bezimienny
- Do Norbmoru! Tam się ukrywa ten stary, przeklęty nekromanta Sardas…
- Norbmor? – nasz bohater zerknął na mapę – ale to kawał drogi!
- Owszem, dlatego im szybciej wyruszysz tym lepiej! Albo nie, na razie to nie ma zbyt dużego sensu. Tamtejsze wilki by cię zeżarły w ćwierć połowy jednej setnej milisekundy!
- To co mam w końcu zrobić?!
- Nie wiem, potrenuj, powalcz na arenach, zyskuj respekt…
Bezimienny odszedł. Zastanawiał się, jak u licha ma zdobyć szacunek? Jak na zawołanie podbiegł do niego jeden z obywateli Aerderei z przerażonym wyrazem twarzy.
- PANIE! RATUJ PAN!!! Goni mnie szalony asasasyn!
- Gdzie? – spytał Bezimienny, rozglądając się wokół
- Tam! Na dachu!
- EJ! Złaź stamtąd! – krzyknął w stronę zabójcy Bezimienny
Asasasyn posłusznie zeskoczył.
- Czemu mnie… tyyyyyyyy? Co tyyyyyy tu robisz?! – krzyknął zdumiony asasasyn
- Lii, ty stary zboczeńcu! Czemu biegasz po dachach?
- Po upadku bariery… eeeeeeeeeeeeeeeeech, nieważne! Ukryłem się na jednym z okrętów płynących z Khurinis, zaatakowali nas piraci, zabrali wszystkie skrzynie (w tym tą, gdzie ja siedziałem) i dopłynęli aż tutaj!
- A po co siedziałeś w skrzyni?
- No, hmm… moi najemnicy przestali mnie szanować, nie chcesz wiedzieć dlaczego. Musiałem uciekać, więc wykorzystałem pierwszą okazję, jaka się nadarzyła.
- I teraz biegasz po dachach, ganiając niewinnych ludzi? – spytał nasz bohater
- Ganiam ludzi? Ależ nie! Ja po prostu skracam sobie drogę, tak jest szybciej niż iść uliczkami – rzekł Lii i jednym skokiem doskoczył do dachu, niestety – jedna z desek została mu w ręku i runął na ziemię niczym worek kartofli, z okolic kręgosłupa dobył się dziwny trzask – aaaaaooooooouuuuuu!!! – zawył dawny przywódca najemników, łapiąc dysk, który mu wypadł
- Na razie Lii, muszę już iść! – powiedział Bezimienny, jednak zatrzymał go „uratowany” obywatel
- Dziękuję! Uratowałeś mi pan życie! Jak mogę się odwdzięczyć?
- Hmm… sądzę, że wybudowanie świątyni na moją cześć będzie dobrym okazaniem wdzięczności!
- Yyyy… może być z tym problem.
- A więc spotkamy się w sądzie! – rzekł nasz bohater, splunął i dumnie odszedł
Jak nietrudno się domyślić, po paru sekundach Bezimienny zapomniał o uratowanym obywatelu. Po kilkunastu minutach, gdy jeden z kupców właśnie miał mu opchnąć jakiś stary, zniszczony, nic nie warty wazon (bardziej przypominający dzbanek na herbatę) za 500 sztuk złota, gdy obok przechodził stary drań i cwaniak Jego. Zauważył pół-martwego najemnika ze złamanym w siedmiu miejscach kręgosłupem, dyskiem kręgowym w dłoni i wstrząsem mózgu, podszedł do niego i opróżnił kieszenie szaty z pieniędzy. Nasz bohater ostatecznie zrezygnował z zakupu, gdy sprzedawca zaczął sprytnie podnosić cenę:
- No 600 złociszy i jest twój!
- Miało być 500! – kłócił się Bezimienny
- Nie, mówiłem wyraźnie – 700 sztuk złota za ten magiczny artefakt.
- A mi się wydaje, że za ten stary wazon miało być 500…
- Głupiś?! Po co miałbym sprzedawać waz… ee, artefakt wart 800 złociszy za 500?!
- No nie wiem, ale taka była początkowa cena!
- Ty chyba niedosłyszysz! Sądzisz, że obniżę cenę o 400 sztuk ze względu na twoje widzimisię?
- Nie kupuję go…
- Dobra! Niech ci będzie – skapitulował sprzedawca – 1000 sztuk złota i ani grosza więcej! Ustąpię ci!
- Odwal się pan! Nie mam tyle kasy! – odrzekł nasz bohater, kończąc tym samym licytację
Postanowił poszukać tego całego Norbmoru. To znaczy wiedział, gdzie jest na mapie, ale z odnalezieniem drogi mogło być trudniej. 62 razy zabłądził, aż wreszcie dotarł do obozu butowników Rybbok. Tam zatrzymał go strażnik.
- Stać! Zatrzymaj się! Nie próbuj uciekać, jestem od ciebie szybszy, wyższy, silniejszy, sprytniejszy i mądrzejszy! Witaj w Rybbok! Czego tu szukasz?
- Yy… wybieram się do Norbmoru i…
Butownik skomentował to salwą śmiechu.
- Hohoho! Hohoho! Do Norbmoru, a to dobre!!! Zaraz, ty mówisz na poważnie?
- Szukam starego, cuchnącego naftaliną nekromanty Sardasa.
Strażnik zacisnął oczy, gdy tylko usłyszał to imię.
- Przeklęty mag…
- Kto? Sardas? – spytał zaskoczony nasz bohater – był tutaj?
- Nie, ale objął władzę nad orkami i teraz chce zapanować nad całym światem.
- Skąd wiesz?!
- Hehe, słyszałem jakieś plotki… - odparł chytrze butownik
- Dobra, dobra! Gadaj co wiesz, albo dostaniesz!... – powiedział groźnie Bezimienny i wyciągnął wyszczerbionego Zabójcę Orków
- Był u nas barbarzyńca z Norbmoru, po wyrżnięciu świń dla orków przyszedł tutaj, żeby kupić coś do picia. I zaczął opowiadać, o wielkiej wieży w Norbmorze, o starszym jegomościu z oczami bez źrenic, o lodowych gomelach…
- A więc Sardas osiedlił się w Norbmorze? – spytał, chcąc się upewnić, Bezimienny
- No a kto inny by postawił tak wielką wieżę w ciągu jednej nocy?
- No tak… ale podobno w Norbmorze są straszne wilki!
- Straszne wilki?! W Norbmorze!!! Ahahahahaaa!!! Cóż, w istocie, tamtejsze wilki mają ostre, nasączone jadem, fosforyzujące, półtorametrowe kły i ważą po dwieście kilo, więc nie radzę ci tam iść.
- Ale muszę się jakoś dostać do Sardasa! – krzyknął nasz bohater, zrozpaczony
- Hmm… w zasadzie nie powinienem, ale ci powiem, tylko nikomu nie mów, że ci mówiłem to, czego nie powinienem, bo nie powinienem – jeden z butowników znalazł jakiś teleport na samej północy Norbmoru, był po dostawę nalewki wódkowej. A więc może powinieneś z nim pogadać. Jest na dole naszej bazy operacyjnej – rzekł butownik, uprzedzając pytanie Bezimiennego
Nasz bohater szybko zbiegł na dół. Gdy już był na dnie, ciężko dysząc i charkając podszedł do pierwszego lepszego kolesia.
- Słyszałem, że ktoś tu ma teleport do wieży Sardasa – wysapał
Wśród butownik zapanowało poruszenie.
- Hmm… a skąd o tym wiesz?
- Powiedział mi o tym butownik stojący przy wejściu… – wydyszał Bezimienny, natychmiast zorientował się, co powiedział i szybko dodał - …na statek!
- Butownik przy wejściu na statek?! – rzekł zdziwiony dowódca – My nie mamy tu żadnego statku!
- No nie, aleeeeeee… w Aerderei mają!
- Salomon i Salami pójdą to sprawdzić! – rozkazał przywódca – A tobie mogę oddać ten teleport, chociaż w zasadzie nie powinienem… ale za małą przysługę!
- Jaką przysługę?
- Och, nic wielkiego. Pozbądź się wszystkich popełzaczów z jaskini! – rzekł obojętnie butownik
- A dużo ich tam jest?
- Nieee, z 5, może 50… no, maksymalnie 150, w porywach do 200.
- Yyy…
- O, zapomniałem dodać, co prawda to nie jest ważne, ale te stworki są zmutowane, mają śmiertelnie trujący jad… nie bój się! Zginęło tylko dwunastu moich ludzi, umierali w okrutnej agonii, wijąc się z bólu i wyrywając swe własne oczy, którymi potem sami siebie dławili, a po wszystkim ich ciała ulegały szybkiemu rozkładowi, z dużą ilością wydzielanego jadu kiełbasianego. Dopiero po rozłożeniu połowy genitaliów zaczynał się proces śmierci właściwej. No, a więc nie ociągaj się! Ruszaj! Niech Vinnos ma cię w swej opiece! – rzekł butownik, po czym poklepał Bezimiennego po łopatce i wrzucił go do jaskini
Co było robić? Nasz bohater wyciągnął zabójcę orków i ruszył dzielnie naprzód. Po kilkunastu sekundach wybiegł wejściem, goniony przez stado wściekłych mutantów, uderzających w filary podtrzymujące palisadę jaskini. Butownicy szybko zaczęli walczyć, jednak nie mogli przebić twardych, aczkolwiek cienkich pancerzy popełzaczów, toteż zmienili broń na kije ze sztandarami – wybielonym białym koniem na białym tle. Popełzace zaśmiały się szyderczo i kiedy sytuacja stawała się beznadziejna… pojawiły się kłęby czarnego dymu.
- Aaaa!!! Nieee!!! – wrzasnął Sardas, widząc pikującego w jego stronę potwora. Szybko zamienił go i inne stwory czarem w słoiki z zepsutymi ogórkami kiszonymi – Szybko! Nie mamy czasu do stracenia synu! Musisz odnaleźć 5 nocników Ananasa! Nie wiem gdzie są! Tylko się pospiesz! Muaaaahahahahahahahaaaa!!!– zaśmiał się demonicznie nekromanta i po chwili zniknął, w przeraźliwym okrzyku agonii
Bezimienny poukładał w równej linii ciała poległych butowników. Zmówił nad nimi modlitwę, oddał pokłon, uczcił pamięć minutą ciszy, zbudował krąg kamienny, zakopał wszystkich, narysował gwiazdę pięcioramienną i okradł cały parter obozu. Gdy wychodził, oburącz niosąc stos bezużytecznych, zardzewiałych mieczy, zatrzymał go jeden z butowników, groźnie patrząc spod byka.
- Ty! Skąd to masz?!
- To? Znalazłem!... Znaczy dostałem w prezencie!... Chcę przez to powiedzieć, że niestety nie wiem, o czym mówisz, ale ja nic nie ukradłem. – wybronił się chytrze Bezimienny
- W porządku, możesz iść! Ale jeśli zobaczę cię tu jeszcze raz, to zrobię sobie sweter z twoich flaków! – orzekł na wpół groźnie, na wpół żartobliwie, a na wpół poważnie
Nasz bohater szybko wybiegł ze znaleziskiem i opchnął pierwszemu lepszemu handlarzowi za piracką płytę z muzyką kapeli „Pijany Ksiądz z Winogron”, nagrywaną w klasztorze. Po drodze do Aerderei został dwukrotnie obrabowany przez bandytów, stoczył walkę ze stadem jeleni zarażonych wścieklizną, po czym ukąsił go limfopijca, wtłaczając cały swój jad. Nasz bohater, w połowie martwy, wlókł uschłe od trucizny nogi za sobą, czołgając się jedynie przy użyciu szczęki i żuchwy. Gdy stracił przytomność i się ocknął, leżał w obskurnie wyglądającym chlewie, który na dodatek okazał się być ratuszem Aerderi. Odwrócił głowę w lewo… pusto. Odetchnął. Spojrzał w prawo… podskoczył jak oparzony. Oto zbliżał się do niego złowieszczo uśmiechnięty Miltenteges w białym kitlu i masce chirurgicznej, z szeroko rozwartymi powiekami, ściskając w ręku groźnie wyglądającą, półlitrową strzykawkę pełną zielonego, musującego płynu.
- Nie, nie uciekaj! To tylko surowica! – krzyczał za biegnącym Bezimiennym, który w dwa momenty sam się wyzbył jadu poprzez zaawansowaną reakcję biogenną polegającą na uwolnieniu trifosforoadenozynomleczanu potasu przez starcie włókien kolagenowych, cokolwiek by to znaczyło i jakkolwiek nie miało to sensu. Postanowił sam wykonać sobie zbroję, skoro wszystkie oszczędności zawinęli zbójcy. Nie było w czym wybierać – kawałek suchej przylepki od chleba, garnek z dwoma dnami oraz cegła ze ściany płaczu. Tak więc ukradł z najbliższej farmy blachę z kabiny traktora, kowadło i skórkę od banana. Ukrył się z osprzętowaniem w lesie i zaczął myśleć, jak u licha robi się zbroje. Wziął blachę, kilkoma kopnięciami uformował ją na kształt bardzo chorego nietoperza i spróbował włożyć na siebie. Nic z tego. Przybił kamieniem skórkę od banana i pół kowadła. Pasowała idealnie. Drugą połowę kowadła zjadł, przez co do końca życia miał nieustępliwe zaparcia. Rozmyślając, że to co robi jest nielogiczne i w żaden sposób niewykonalne, wzruszył ramionami i pomyślał o jakiejś broni. Podszedł do drzewa, chcąc wdrapać się na gałąź, gdy nagle… z góry spadł człowiek, prawdopodobnie ogniwo ewolucji nie wymienione przez Darwina (homo-sapiens-sapiens-sapiens).
- Bądź pozdrowion mospanie! Jam jest Łarex, syn Larexa, faktyczny władca cały Martyny! Azaliż czegóż tu szukasz, nieznajom?
- Ja… ja tylko chciałem gałązkę… - rzekł Bezimienny zgodnie z prawdą – Zaraz! Jesteś synem Larexa?
- Azaliż! – potwierdził Łarex, kłaniając się nisko – Jam jest Łarex, syn Larexa, faktyczny władca całej Martyny!
- Tak, to już wiem! Znam twojego ojca!
Łarex posmutniał.
- Nie masz już Larexa! Zaprawdę powiadam ci - został zagryzion i pogrzebion przez okrutnej gobliny! Uformowion nagrobion zostałżech ja sam, utraciwszy jedynoj osobowość, z którą mógł ja porozmawion! Jedynym, com uzyskał od oćca, jest ten oto kelych! Z piuńci pomocnikomy poszlimy zbadać, czymże jest ten dar? Okazałom sieł, żech kelych wodny, dawnien zagubiony, teraz odnalezion przez Larexa to magyczny artefok, których użytyn będzie do przywracaniaj mocyj magiczny!
- I co dalej? – spytał zaciekawiony nasz bohater, gdyż nigdy nie słyszał tak okaleczonej mowy z bezsensownymi archaizmami
- Pójdziem pod strzechę i utrzymawszy powałę, będziewa strzec kelycha! Właśni siedziałej ja na drzewie i obserwowawszy ożywion ruch jeleńskej na północy, wypatrzałem ciebie, waćpanie! Biada! Nie masz już Larexa! Ale możeś tyś został zesłanyj, ażeby nam dopomóc w pilnowaniu kelycha! A żywo! Gwoli temu… ale… zaraz! BACZCIE! OTO JEST NASZ WYBAWICIEJ! Tyś płynął na statku! Azaliż tak czyż nie?!
- Na statku?... a tak, płynąłem na statku zwiniętym sraladynom sprzed nosa!
- Biada! – orzekł Łarex, teatralnie wznosząc ręce i głowę ku niebu – nie masz już Larexa! Mój kochanyj ojczym! Nie zasłużył sobej na to! A teraz ty juści nam dopomożesz!
- Niby jak? – spytał Bezimienny
- Nie masz…
- Wiem! Larex nie żyje! – orzekł nasz bohater, przerywając powtarzający się po wielokroć wywód Łarexa
Syn Larexa spojrzał na niego, po czym dramatycznie złapał się za serce.
- Ach! Me serce ulatuje wraz z ubolałą duszą wprost ku niebu niebieskiem, ogrodom kwitnącem i stepom akermańskiem! Nie masz Larexa! Biada! Biada! Po stokroć biada, biada, biada!
W ciele Bezimiennego mózg dał rozkaz, aby robotnicy przestali tymczasowo wydobywać cierpliwość, bo złoża zaczynają się kończyć w zatrważającym tempie.
- Słuchaj, idioto – zaczął nasz bohater – nie obchodzi mnie, że Larex nie żyje! Po prostu utnę gałązkę z tego drzewa i odejdę!
- BIADA! – wrzasnął Łarex i pobiegł w stronę swego obozu, udając płacz i krzycząc w niebogłosy „BIADA! NIE MASZ LAREXA! BIADA! PO STOKROĆ BIADA!”
I gdy biegł, pozostawiając za sobą niekończący się sznurek słów, które wyszły z użycia pięćset lat temu, Bezimienny zaczął kuć miecz z gałązki. Wyszedł całkiem przyzwoicie, więc przypasał go do swej zbroi i dzielnie ruszył do Norbmoru. Niestety, zanim wyszedł z lasu zaszło słońce i nastała noc ciemna jak noc, więc nasz bohater kompletnie stracił orientację w terenie, toteż położył się na ziemi i usnął. Obudził się wczesnym rankiem, z chrupotem rozciągnął kości i ruszył do wyjścia z lasu. Po 2 tygodniach żywienia się jedynie jagodami i dziwnie wyglądającymi grzybami, udało mu się wyjść z naturalnego zbiorowiska roślinności. Niestety, ze złej strony. Tuż przed sobą ujrzał palące piaski pustyni. Wzruszył ramionami i, olewając to, co słyszał na temat perwersyjnych asasasynów, poszedł w stronę wioski. Odwodniony i głodny dotarł do miasteczka złożonego z kilku glinianych domków, fontanny bez wody oraz studni (bez wody). Przywitał go bardzo mocno wysuszony staruszek bez zębów, podpierając się na lasce i cierpiąc na okropny artretyzm.
- Witaj wędrowcze-ee! – rzekł słabym i chrypiącym głosem – Czego tu szuka-asz???
- Witaj, dziadku – odrzekł Bezimienny – szukam czegoś to zjedzenia i picia.
Dobra… dajmy sobie spokój z tymi beznadziejnymi rozmowami i przejdźmy do sedna sprawy.
Nasz bohater, najedzony i upity, poszedł dalej na południe. Dotarł do kolejnej zabitej dechami wioski, tyle, że z celą dla więźnia. Z siedzącego na okropnym upale strażnika, świecącego w ciemnościach od promieni ultrafioletowych, zostały zaledwie kości (nie wszystkie – niektóre skradli wygłodzeni mieszkańcy). Jakież było zdziwienie naszego bohatera, gdy z celi usłyszał dziwnie brzmiący głos.
- Agugugu, brrrrum! Pip pip! – mówił głos, szurając czymś metalowym o posadzkę
- Halo? Wszystko z panem.. – zaczął Bezimienny, wchodząc do środka przez dwumetrowe, wmurowane na wysokości drzwi, niezabezpieczone kratami okno - …SVETRAS?!
Dawniej szanowany, mądry i otoczony magiczną aurą mag, teraz typowy przypadek człowieka z analfabetycznym przegrzaniem mózgowym, siedział z wyprostowanymi nogami, bawiąc się nieuzbrojonym pociskiem artyleryjskim.
- Brum brrrrrrum – warczał, przesuwając rakietę tam i z powrotem – aaaa!! Mamy wyciek paliwaa! Ratunku!!! – wrzasnął, po czym rzucił pociskiem w ścianę
Dziesięć kilometrów później…
Gdy spadli na miękki piasek cali ciemni od dymu, Svetras wstał i otrzepał swą szatę. Po chwili się otrząsnął – jakby budził się ze snu.
- Tyyy? Co tyyy tu robisz?! – krzyknął, patrząc zezem zbieżnym z zaćmą na Bezimiennego
- Svetras, ty stary draniu! Jak się tu dostałeś?
- Po przypłynięciu statkiem rozproszyliśmy się po wyspie, niemoto! – odrzekł mag, wyczarowując małego cumulusa – a teraz zaprowadź mnie do Norbmoru, tylko szybko! Mam niejasne przeczucia, że coś tam jest nie tak!
- Dobra! Gdzie teraz jesteśmy?
- Sądzę, że eee, yyy… gdzieeeeś tutaj chyba, ale raczej chyba na pewno tutaj, tak mi się wydaje! – rzekł Svetras, wskazując miejsce na mapie
- Masz kompas?
- Nie, ale widzę gwiazdę północną! Pójdźmy za nią! – powiedział mag
Bezimienny niezbyt się zdziwił, gdy po nastaniu świtu, na miejsce „gwiazdy północnej” wzeszło słońce.
- A niech mnie! Musiałem źle obliczyć kąt podania promieni i niedokładnie oceniłem siłę Coriolisa!
- A mi się wydaje, że nie masz pojęcia o kierunkach na mapie!
- Tak? – zjeżył się Svetras – w takim razie gdzie powinniśmy teraz iść?
- To proste – rzekł nasz bohater tonem zdradzającym oczywistość – słońce wzeszło tutaj. Musi to być więc kierunek południowy, bo w południe jest najwyżej i potem idzie na północ.
- Jesteś pewien? – spytał nieco niepewnie mag
- Tak, jestem tego absolutnie pewien!
Po paru ładnych godzinach dotarli nad brzeg morza.
- No i gdzie ten twój Norbmor? – spytał po krótkim milczeniu Svetras
- To twoja wina, mogłeś mnie nie słuchać? Mogłeś!
- Stójcie, nieznajomi! – krzyknął nagle męski głos zza ich pleców
- Samsung?! – wrzasnął Svetras na widok najwyższego rangą maga wody – Czy to naprawdę Ty?!
- Zaiste, to ja! Czego tu szukacie, nieznajomi? – odparł dostojnik
- Musimy się dostać do Norbmoru, ale zabłądziliśmy już kilka razy… - zaczął Bezimienny
- Mhhhhmmmm… - mruknął nieprzyjaźnie Najwyższy
Svetras szybko odciągnął naszego bohatera na ubocze.
- To jest najwyższy mag! Jak śmiesz się do niego odzywać! Przejęli zwyczaje od Balllów z sekty, masz milczeć, chyba, że wyraźnie ci pozwoli na użycie głosu! RO-ZU-MIESZ? – rzekł Svetras, patrząc naszemu bohaterowi prosto w oczy
- Nie. Odwal się! – powiedział w końcu, odpychając cuchnącego czosnkiem maga – Nie jestem zainteresowany tobą, poza tym masz chyba już chłopaka w Khurinis!
- Że cooo?! – ryknął najwyższy mag, przysłuchując się ich rozmowie – A więc to tak! Jesteś pedałem! Wiedziałem! Straże, pojmać go! Dziękuję ci za pomoc w pojmaniu tego zboczeńca. Czego oczekujesz w zamian?
- Ja… - zaczął Bezimienny
- Milcz, nie pozwoliłem ci mówić! No, teraz masz prawo do wypowiedzenia, zrób to jednak krótko i jasno!
- Chcę się dostać do Norbmoru! – odparł szybko nasz bohater
- ...sekunda i 14 setnych! – rzekł jeden z uczniów Najwyższego
- Dobrze, zmieściłeś się w limicie 2 sekund! A zatem żegnaj! – uniósł kawałek patyka – Przeniesionymabyćbezimiennydonorbmoruxs Expressivo Und Uno Do S Treso! – wykrzyknął, co spowodowało otwarcie portalu – Szybko!
Bezimienny, oczyszczając mózg ze zbędnych myśli, wszedł do otwartego teleportu. Wyszedł po drugiej stronie… tuż przed schodami wielkiej wieży...

Oceń:

Dodaj komentarz

Dodaj komentarz obrazkowy

Komentarze

Odśwież
Avatar MrTikTak

29 września 2014, 20:33

Dawniej szanowany, mądry i otoczony magiczną aurą mag, teraz typowy przypadek człowieka z analfabetycznym przegrzaniem mózgowym, siedział z wyprostowanymi nogami, bawiąc się nieuzbrojonym pociskiem artyleryjskim.
- Brum brrrrrrum – warczał, przesuwając rakietę tam i z powrotem – aaaa!! Mamy wyciek paliwaa! Ratunku!!! – wrzasnął, po czym rzucił pociskiem w ścianę
Dziesięć kilometrów później…
Gdy spadli na miękki piasek cali ciemni od dymu, Svetras wstał i otrzepał swą szatę. Po chwili się otrząsnął – jakby budził się ze snu.

To mnie rozbroiło XD

Avatar stonsor

12 listopada 2011, 22:23

I le to pisałeś?

Avatar Trevor_Philips_industries

4 sierpnia 2014, 08:18

@stonsor: może 2 godziny lub 3 lub 1 :)

Avatar MagUuma158

28 lipca 2014, 12:47

jak to pobrać

Avatar
Spectrum206

6 lipca 2014, 17:15

A gdzie jest Wrzód? ;_;

Avatar dudeklol

10 listopada 2010, 17:18

Mam pewną informacje, niektórych to może zaskoczyć, został stworzony dodatek do gothica 1 ,,Mroczne Tajemnice". Nie jest to prawdziwy dodatek ale BARDZO WIELKI MOD dodający nową wyspę, nowy świat (podziemny),3 nowe obozy, nowe potwory (np: smoki, gigantyczne bestie) i o dziwo SYNA INNOSA który wygląda jak my :D Po zainstalowaniu dodatku trzeba jeszcze zainstalować Player Kit'a. Gorąco polecam poniewaz zmienia on fabułę.(Napisałem bardzo mało o tym dodatku)

Pokaż wcześniejsze odpowiedzi (10)
Ukryj wcześniejsze odpowiedzi (10)
Avatar autsajder12

12 lutego 2014, 17:56

@max199666: zabija na hita ale nie zawsze ;P

Avatar max199666

14 lutego 2014, 16:27

@autsajder12: częściej młot beliara

Avatar AtonCit

30 września 2011, 16:52

cudo

Avatar oskar0902

18 kwietnia 2011, 16:45

kiedy będzie reszta??

Avatar domin2110

27 listopada 2010, 18:19

100 na 10 ile to pisałeś

Avatar chupacabra001

6 października 2010, 16:05

mi G3 nie pójdzie :P 5

Avatar Bezio1

29 września 2010, 12:24

eee werem kłamie bo nie ma Arcanii dopiero 12 października na PC jest (no chyba jeśli mu chodzi o NK lub ZB)
PS. na stronie World of Gothic jest demo Arcanii!

Avatar werem11262

31 sierpnia 2010, 21:33

kurde ja jestem specem od gothic mam 1 2 3 4 :)

Avatar Pottermanka

28 sierpnia 2010, 17:39

Takie sobie, przeczytałam tylko prolog bo nie miałam siły ani ochoty czytać dalej 3/5

Avatar
Konto usunięte

18 sierpnia 2010, 03:45

Widać kolega się napracował czytałem też poprzednie części i na każdym dałem 5/5 i nie tylko za napracowanie się jak wół ale i za to że ***iste

Avatar Pikachu

12 sierpnia 2010, 09:39

fajne, 4/5

Avatar lukaszhagen

11 sierpnia 2010, 17:39

Super, ale poprzednie były lepsze. Nie zrobiłeś G2:NK:(
Fanie by było gdybyś zrobił jeszcze świt BUGów (jak grałeś) i arcania, ale to dopiero jak przejdziesz.
Jak napiszesz wszystkie to będziesz mógł wydać książkę :)
Nie powinni się czepiać o prawa autorskie bo nazwy zmienione XD.

Avatar arturo2028

11 sierpnia 2010, 14:25

***iste, jeszcze nie przeczytałem, ale wiem że ***iste :D zrób jeszcze arcanie :D 5/5

Avatar kr225

10 sierpnia 2010, 23:19

ty stary książkę napisz

Avatar
Konto usunięte

10 sierpnia 2010, 19:10

*** za dlugie nie czytam xD

Avatar
Konto usunięte

10 sierpnia 2010, 11:25

Jak zawsze fajne ;) 5/5

Możesz opublikować ten tekst na swojej stronie www (np. blogu).
Odnośnik tekstowy:

Podgląd: Gothic III - prologuł i rozdział I

Bardzo dużo radości sprawi nam też taki link "Teksty":

Podgląd: Teksty

Opisz dokładnie problem, a jeśli potrzeba to zilustruj go screenem.

Opisz problem

Dołącz screena

Sortuj teksty

Kategorie

Polecane teksty

Niedawno przyszedł do naszej apteki taki fajny chłopak, z 16 czy 17 lat miał. Zanim się odezwał, już wiedziałem po do przyszedł. Nachylił się do mnie, prawie przytulił się do szybki, położył na blacie pięć dyszek i szepce:
- P...poproszę paczkę p...p...rezerwatywy

Zobacz cały tekst

1. Opuszczasz mieszkanie tylko wylotem wentylacyjnym;
2. Nie wchodzisz do mieszkania, zanim nie wrzucisz „flesza”;

Zobacz cały tekst

W zachodnim Teksasie, pracownicy średniego rozmiaru magazynu wyczuli w pewnym momencie zapach gazu. Rozsądnie myśląc, kierownictwo ewakuowało wszystkich z budynku wyłączając wszystkie potencjalne źródła zapłonu, w tym energię elektryczną.

Zobacz cały tekst

Mój ojciec załatwił mi pracę w dziale IT. Nie wiem za dużo o IT, poza grami.
To moje opowieści z pracy...

Zobacz cały tekst

bądź mną
wyprowadź się od starych
właściciel mieszkania wstawia ci zmywarkę
kup kostki do zmywarki
umyj naczynia
zostają na nich zacieki
dowiedz się, że musisz kupić też sól do zmywarki, żeby nie było tych śladów

Zobacz cały tekst

100 szefów największych korporacji amerykańskich, opowiadało o zachowaniach ludzi na rozmowach kwalifikacyjnych. Oto najdziwniejsze z nich:

Zobacz cały tekst

1. "Jadą. Cały peleton, kierownica koło kierownicy, pedał koło pedała".
2. "Pani Szewińska nie jest już tak świeża w kroku, jak dawniej"- Bohdan Tomaszewski.
3. "Puścił Bąka lewą stroną" - Dariusz Szpakowski.

Zobacz cały tekst

The Comedy Wildlife Photography Award - prawdopodobnie najśmieszniejszy konkurs świata, któremu przyświeca szczytny cel: ochrona dzikiej przyrody wyłonił zdjęcia 44 finalistów, które będą walczyć o tytuł najśmieszniejszego zdjęcia świata. Idea konkursu jest taka, żeby zaprezentować piękno i różnorodność przyrody, a tym samym wzbudzić w oglądających chęć jej ochrony. Wiecie zapewne, że niektóre gatunki mają coraz mniej miejsca do życia, a przez to są zagrożone wyginięciem. Fundacja stojąca za konkursem w wesoły sposób dociera ze swoim przekazem do tysięcy osób na całym świecie.

Zobacz cały tekst

1. Gdy usłyszymy pukanie do drzwi i poprawnie zidentyfikujemy ŚJ przez
wizjer, oddalamy się od drzwi i wołamy do kolegi - obecność drugiej osoby w
mieszkaniu jest konieczna. Wołamy tak, aby głosy były słyszane za drzwiami

Zobacz cały tekst

Amerykańska Administracja Federalna ds. Aeronautyki (FAA) opracowała unikalny sposób testowania odporności przednich szyb samolotowych.

Zobacz cały tekst

Popularne teksty z nowych

Mój ojciec załatwił mi pracę w dziale IT. Nie wiem za dużo o IT, poza grami.
To moje opowieści z pracy...

Zobacz cały tekst

Niedawno przyszedł do naszej apteki taki fajny chłopak, z 16 czy 17 lat miał. Zanim się odezwał, już wiedziałem po do przyszedł. Nachylił się do mnie, prawie przytulił się do szybki, położył na blacie pięć dyszek i szepce:
- P...poproszę paczkę p...p...rezerwatywy

Zobacz cały tekst

Graj w konterstrajka w kafejce

Wróć do domu

Włącz tv

Pierwsza wieża płonie

Po 5 sekundach wpierdala się drugi samolot

Hehe jaki fajny film

Prezenterka płacze

O kurdebele to TVN24

Zobacz cały tekst

My, urodzeni w przeszłości, z nostalgią wspominamy tamten czas. Nikt nie narzekał.

Było nas jedenaścioro, mieszkaliśmy w jeziorze... na śniadanie matka kroiła wiatr, ojca nie znałem, bo umarł na raka wątroby, kiedy zginął w tragicznym wypadku samochodowym, po samospaleniu się na imieninach u wujka Eugeniusza. Wujka Eugeniusza zabrało NKWD w 59. Nikt nie narzekał.

Zobacz cały tekst

Bądź mną, Anon lvl 28. Odkąd pamiętam mój stary był fanatykiem leczo. Odkąd k**wa pamiętam tylko to gotował. Zaczęło się niewinnie, jakoś za komuny jak pojechali z matką i starszym bratem na Węgry. Tak mu k**wa posmakowało, że zaje**ł cały garnek miejscowemu Makłowiczowi i wpie**olił razem z matką i bratem do malucha, po czym zaczął spi***alać...

Zobacz cały tekst

> Bądź mną
> Masz 80 tysięcy długu
> Mieszkaj w mieszkaniu
> Pal trawkę, ale krótko, bo nie stać Cię na więcej
> Przychodzi koleżka z podstawówki
> Dobry qmpel, mądra głowa

Zobacz cały tekst

Moja matka to fanatyczka pelargonii. Tak, dobrze usłyszeliście. Nie interesuje się jak inne matki, kotami, serialami, czy memami z minionkami. Na początku wszystko zaczęło się niepozornie. Coś tam od czasu do czasu gadała, że sąsiedzi mają kwiatki, a ona nie, ale wtedy nie spodziewałem się tego wszystkiego co stało się później...

Zobacz cały tekst

- bądź mną Anon lvl. 14

- przeprowadzasz się do nowego mieszkania

- ojciec ci mówi, żebyś pomógł mu w remoncie

- zgadzasz się

- nawet nie wiesz, jaką katastrofę sprowadziłeś na ten świat

Zobacz cały tekst

Siedziałem wczoraj lekko wypiwszy przy barze i dosiadła się do mnie taka 8/10 Karynka i bez zbędnego pie....enia mówi do mnie: Postawisz mi drinka?

Zobacz cały tekst

Mój ziomek to fanatyk informatyki. Pół mieszkania zajebane jakimiś komputerami i częściami do nich. To, że jebany nie podepcze tego wszystkiego to jebany cud. Druga połowa mieszkania zajebana Komputer Światem, CD-Action, Chipem itp. Co tydzień robi objazd po wszystkich kioskach w mieście, żeby skompletować wszystkie informatyczne tygodniki. Do tego nie dosyć, że je kupuje to jeszcze siedzi na jakichś forach dla informatyków i kręci gównoburze z innymi programistami o najlepsze kompilatory itp.

Zobacz cały tekst

Wszyscy dookoła jarają się anime, a Ty jesteś totalnie zielony w tym temacie? W sumie chętnie byś coś obejrzał, ale nie wiesz, od czego zacząć? Dobrze trafiłeś! Przed Tobą zestawienie pięciu klasyków, których nie wypada nie znać.

Zobacz cały tekst

Mówią, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W przypadku Minecrafta nieraz jest wręcz odwrotnie. Są sytuacje, które doprowadzają nawet najspokojniejszych graczy do wrzenia. Nic dziwnego, bo ta gra, choć na pozór prosta, w rzeczywistości jest rozbudowaną piaskownicą oferującą mnóstwo możliwości w każdym aspekcie rozgrywki. Postanowiliśmy przyjrzeć się temu tematowi nieco bliżej.
Przedstawiamy ranking dziesięciu rzeczy w Minecrafcie, które uznaliśmy za najbardziej irytujące!

Zobacz cały tekst

Kupowałem dzisiaj w Biedronce 20 reklamówek. Położyłem reklamówki na taśmie, aby dojechały do kasjerki. Pani kasjerka rzuciła spojrzeniem na reklamówki, potem na mnie, potem znów na reklamówki...

Zobacz cały tekst

Mój sąsiad jest jedną z tych irytujących osób które ze wszystkich sił starają się zaistnieć na YouTube. Przez lata obserwowałem go, jak próbował połknąć cynamon, leżał płasko na masce samochodu, gdy ten powoli odjeżdżał, czy oblewał się wodą krzycząc "epic win", "epic fail" lub "fuck". Dość męczące stało się przyglądanie kolejnym jego błazeństwom, wyczynianym w pogoni za internetową sławą. Kiedy więc zapukał pewnego dnia do moich drzwi i powiedział, że wyjeżdża na parę tygodni i poprosił o odbieranie jego poczty, szczerze mówiąc, poczułem ulgę. Nie potrafię wyjaśnić spokoju który ogarnął mój umysł, kiedy zrozumiałem, że przez dłuższą chwilę nie będę musiał być świadkiem jakiejkolwiek z jego głupot. Zawsze bałem się, że te jego „wyczyny” w końcu wpłyną jakoś na moje życie.

Zobacz cały tekst

Jak ja nienawidzę kur. Gdyby nie to, że są nawet smaczne i produkują tymi swoimi opierzonymi dupami jajka, to przysięgam, że zażądałbym zdelegalizowania ich w Polsce. Jak bardzo takie Dinozarły musiały się stoczyć, żeby tak skończyć. Tchórzliwe małe ku*wy, drą ryje od rana, łażą gdzie im się podoba.

Zobacz cały tekst